Moje mazurskie wakacje trwają w najlepsze. Nawet nie jest w stanie zmącić ich padający od czasu do czasu deszcz. Fotografuję, głównie wiejską rzeczywistość - w tym drewniane stodoły, ceglaste domy i rubaszne kominy, jeżdżę na rowerze i chłonę prawdziwą prostotę życia. Czasami wpadam do lasu na dzikie czereśnie, jagody oraz maleńkie kurki, które najlepiej smakują w porannej jajecznicy. Przecież las mam za płotem, więc to żadna wyprawa. Jest też leśna polana, cykady, żmije i nocne dreptanie jeży. Drogą spacerują borsuki, a sarny żerują o świcie, przedzierając się przez unoszącą się nisko mgłę. Epilogiem luksusu jest płynąca za domem rzeka, zimna i wartka, dźwięczna i rześka, bardzo przydatna w upalne popołudnia, ale o tym następnym razem. Ot, po prostu taki mazurski świat.