Sto lat temu Wielkanoc na Warmii zaczynano świętować od kąpieli. Miała ona przynieść urodę i dobre zdrowie. Kobiety myły twarz i nogi, mężczyźni po wyjściu z wody wołali: "Żur do lasu, mnięso do wsi", co miało oznaczać koniec Wielkiego Postu. Dla starszych przynoszono wodę w kwartach do domu. Na Warmii do 1945 roku nie było zwyczaju święcenia potraw. Do kościoła chodziło się, by święcić wodę i ogień. Ważnym elementem pierwszego dnia świąt była msza rezurekcyjna, najczęściej o piątej rano. Mieszkańcy idąc do kościoła głośno śpiewali, a dobosz bębniąc w kocioł budził tych, którzy mogli jeszcze spać lub guzdrać się w izbach. Jaja malowano barwnikami naturalnymi, odwarami z łupin cebuli (brąz), szyszek olchy (czerń) i świeżych pędów żyta (zieleń).
Śniadanie było skromne: chleb z twarogiem, jajka i ciasta. Po rodzinnym posiłku dzieci wybiegały do ogrodu w poszukiwaniu prezentów od zajączka. Na obiad podawano gęsty ryż podlany gorącym masłem,
jaja na twardo i suszone śliwki gotowane w cukrze. Potrawy mięsne na
stołach pojawiały się dopiero na kolację.
W Wielkanocny poniedziałek warmińscy chłopcy smagali dziewczęta kadykiem (jałowcem) po łydkach. Rodziny spędzały czas przy suto zastawionym stole, odwiedzano krewnych.