No tak, zimy nie da się uniknąć. Albo jest, albo jej nie ma. A kiedy już jest, to jest wielka i majestatyczna. I na przekór innym lubię ją bardzo, szczególnie przy minus piętnastu stopniach Celsiusza oraz zamarzniętych jeziorach. Jak mawiał klasyk: Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima to musi być zimno, tak?
Urlop spędzam poza miastem, z dala od wygód i cywilizacji. Wpadłem w rutynę przeraźliwie zimnych nocy, porannego rozpalania w piecu kaflowym i korzystania z miednicy. Woda jest lodowata, za oknem nieskazitelna biel śniegu, a z oddali dobiegają głośne krzyki gawronów. Patrząc na to wszystko mam wrażenie, że czas na wsi płynie wolniej. Mniej ruchu, mniej spotkań, wydarzeń, mniej możliwości ciekawego spędzania czasu, można siedzieć pod piecem, odśnieżać, jeść i znów siedzieć pod piecem. Oglądam stare filmy, czytam i słucham, jak pomiędzy dachówkami szaleje wiatr. Piszę w rękawiczkach, śpię w czapce oraz wieszam słoninę na jabłoniach. Generalnie więc - jest dobrze, ale nie beznadziejnie.
A po weekendzie zamierzam powrócić do świata miejskich wygód i z dumą opowiadać, że czas ferii spędziłem na warmińskiej Alasce.